Minęło już trochę czasu od apogeum, obiegających nie tak dawno całą Polskę i kawałek świata, Strajków Kobiet. Emocje, w pewnym stopniu opadły, więc chciałbym teraz nieco spokojniejszym oraz krytycznym okiem spojrzeć na to, co działo się jeszcze tydzień temu. Oczywiście nie jestem maszyną i posiadam swój własny światopogląd, jednak postaram się, na łamach tego artykułu, być jak najbardziej obiektywny i podejść do sprawy bezemocjonalnie.
Zacznijmy od samej idei strajku. Sam temat aborcji był już wcześniej poruszany przez rząd oraz już niejednokrotnie starano się owej aborcji zakazać, temat więc nie jest, jak mogłoby się wydawać „świeży”, gdyż geneza Czarnego Protestu, skąd Strajk Kobiet się wywodzi, zaczyna się w 2016 roku, Należy jednak zaznaczyć, że w tamtym przypadku, z tego, co mi wiadomo, chodziło o odrzucenie obywatelskiego projektu ustawy, który liberalizowałby prawo aborcyjne w Polsce. Strajk Kobiet natomiast jest sprzeciwem wobec wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który zakazuje aborcji eugenicznej, czyli takiej, którą wykonuje się w przypadku ciężkich uszkodzeń genetycznych płodu, ale nie tylko takich zagrażających życiu matki czy dziecka, jednak także np. zespołowi Downa czy Edwardsa. TK orzekł, iż aborcja eugeniczna jest niezgodna z konstytucją. Według przedstawicieli ruchu Strajk Kobiet wyrok jest jednak ograniczeniem wolności wyboru. Nie mnie to oceniać, a w ramach tych rozważań skupię się wyłącznie na tegorocznych strajkach. Warto jednak przyjrzeć się nieco dyskursowi społecznemu, który „wyrósł” na temacie aborcji. Ukształtowała się światopoglądowa oś konfliktu liberałowie kontra konserwatyści, z czego w ramach centrum niewiele się dzieje (ot niektórzy są zbulwersowani wyrokiem, inni go popierają) jednak to na skrajnych punktach tego kija dochodzi do największych i najbardziej emocjonalnych starć. Strona skrajnie liberalna żąda całkowitej liberalizacji aborcji bez względu na wszystko oraz, w niektórych przypadkach, traktowania jej jako zwykły zabieg medyczny finansowany z NFZ, a opozycja domaga się całkowitego zakazu aborcji. Centryści natomiast są zazwyczaj za utrzymaniem dotychczasowego kompromisu aborcyjnego. Myślę, nawet ujmując rzecz obiektywnie, że skrajności nigdy nie są czymś dobrym, a powodują wyłącznie chaos w społeczeństwie. Strajki nigdy by się nie rozpoczęły, gdyby temat aborcji nie był już poruszany, gdyż wiadomym było, jakie przyniesie to skutki. Wobec tego może wcale nie o to chodziło władzy?
No właśnie, kwestia pragmatyczna. W Polsce wykonano w 2019 roku, wg. oficjalnych statystyk, 1110 aborcji. Przyczyną 1074 z nich była wada genetyczna płodu. Teraz kilka danych dla statystyki: w tym roku, to jest 2019, populacja kobiet w wieku 16 – 49 lat, czyli w wieku rozrodczym, wynosiła 8 753 240, liczba urodzeń żywych równała się 375 000. Wracając do wykonanych aborcji, jak podaje portal Puls Medycyny, w większości powodem przerwania ciąży był stwierdzony u płodu zespół Downa lub inna wada genetyczna płodu taka jak uszkodzenie, lub niepełne wykształcenie się organów wewnętrznych czy np. zespół Edwardsa. Tylko w 33 przypadkach ciąża zagrażała życiu lub zdrowiu matki, a w 3 przypadkach było podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego. Skupiając się wyłącznie na tych danych, można dojść do wniosku, że problem nie dotyczy tak dużej populacji, na jaką mogłaby wskazywać skala protestów. Zaznaczam jednak, że chodzi mi wyłącznie o statystykę, nie biorę pod uwagę kwestii światopoglądowych, czyli wyboru, czy kobieta chce urodzić dziecko z wadą genetyczną, czy też nie. W tym momencie skupiam się tylko na skali. Skoro już o niej mowa, mogłoby się wydawać, że kwestie gospodarcze, takie jak podatki, dotyczą znacznie większej liczby osób, jednak podwyżki składek zwykle nie powodują fali protestów na ulicach. Myślę, że jest to spowodowane tym, iż światopogląd i wszystko, co z nim związane jest po prostu bardziej medialne, lepiej się o tym słucha i przyjemniej się to czyta, wywołuje to większe emocje w społeczeństwie, jednak to temat na oddzielny artykuł. Wracając do sedna, nie jest to w żadnym wypadku zarzut, bardziej argument do refleksji. Co, jeżeli rząd specjalnie wywołał burzę wokół aborcji, by odwrócić uwagę np. od podwyżki podatku CIT czy też innych składek?
Niemniej jednak chciałbym powiedzieć to dosłownie, iż popieram ideę protestu, jako sprzeciwu wobec czegoś, z czym się nie zgadzamy, nawet w przypadku, jeżeli mam lub nie mam odmiennego zdania w tej sprawie, gdyż moim zdaniem swoją dezaprobatę należy akcentować. Mam jednak dwa krytyczne zarzuty wobec tego przedsięwzięcia: pierwszym z nich jest forma protestu. Zbieranie się w dużych skupiskach podczas pandemii może być nie tylko niebezpieczne, ale i nieodpowiedzialne. Rozumiem emocje i potrzebę wyrażenia swojego zdania, ale okoliczności są takie, a nie inne, a takie kroki mogą skutkować dużym wzrostem nowych zakażeń oraz skuteczniejszą transmisją wirusa. Ponadto spontaniczne blokowanie miast nie jest, w mojej opinii, skutecznym sposobem na zaakcentowanie swojego stanowiska, czy też przekonanie kogoś do swojej racji. Wstrzymywanie ruchu nie tylko frustruje zatrzymanych w korku ludzi, którzy np. wracają z pracy i chcą odpocząć, ale także może utrudnić komuś wykonywanie swoich zawodowych obowiązków: w lżejszych przypadkach są to np. dostawcy jedzenia, w krytycznych kierowcy karetek lub wozu strażackiego, którzy jadą komuś z pomocą, a nie mogą lub mają trudności z przebiciem się przez korek uliczny. Drugim zarzutem wobec protestujących, jednak nie wszystkich a jakiejś ich, mam nadzieję, niewielkiej części, oraz niektórych sympatyków tego ruchu społecznego, jest pewna niekonsekwencja w swoich czynach i słowach. Dużą częścią grupy protestujących, są osoby związane lub wyznające dosyć mocno liberalny światopogląd, co możemy wywnioskować po postulatach, które nie ograniczają się wyłącznie do cofnięcia orzeczenia TK, a zawierają takie punkty jak np. „państwa wolnego od zabobonów”, jak wyczytamy na oficjalnej stornie Strajku Kobiet, czy dostępu do bezpłatnej antykoncepcji. Wobec powyższych stoją oni w opozycji do ludzi prezentujących bardziej konserwatywny światopogląd, to oczywiste, jednak zmierzam do tego, iż bardzo częstymi zarzutami wobec takiego Marszu Niepodległości, były pojawiające się tam na banerach oraz wykrzykiwane rasistowskie czy ksenofobiczne hasła, zwane przez stronę liberalną „mową nienawiści”, race generujące CO2 czy też rzekome faszystowskie zapędy uczestników marszu. Z drugiej strony jednak strajkującym nie przeszkadzają często obraźliwe banery czy okrzyki pojawiające się na zgromadzeniach, takie jak przykładowo memiczne już ***** ***, i wcale nie chodzi mi tu o frazę „lubię cię”. Zdarzały się także przypadki dewastacji zabytków czy kościołów, oskarżenia padają na protestujących, a wymalowane czerwonym sprayem hasła „aborcja jest ok” okryło wiele budynków i chodników w takiej np. Warszawie, a zachowania te jak na razie nie spotkały się z bezpośrednim potępieniem organizatorów Strajku Kobiet, podczas gdy środowiska liberalne często zarzucały Narodowcom rzekome niszczenie mienia miejskiego w ramach np. wspomnianego wcześniej Marszu Niepodległości. Oczywiście wszystko to, co przedstawiłem powyżej w ramach tego zarzutu, poza aktami wandalizmu, w mojej opinii mieści się w definicji „wolności słowa” i nikt nie powinien być za to karany czy rozliczany w jakiś sposób. Chodzi mi jedynie o pewien brak konsekwencji, gdzie „ganimy innych za robienie czegoś, ale my robimy dokładnie to samo tylko w innych ramach”. W mojej opinii albo każdy może mówić to, co chce i wyrażać taki pogląd, na jaki ma ochotę, albo nikt nie może mówić nic, i odnosi się to do obu stron, zarówno konserwatywnej, jak i liberalnej. Na naganę zasługuje także udostępnianie prywatnego numeru jednej z aktywistek pro-life oraz kierowanie wobec niej przykrych i niekiedy „mocnych” słów, podczas gdy na ogół sprzeciwiamy się „mowie nienawiści” oraz propagujemy wolność słowa, wobec czego powinniśmy być nastawieni bardziej na dialog niż swoisty zakaz mówienia.
Dawno żaden temat nie wywołał takiej burzy w społeczeństwie jak ostatni wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Fala protestów zalała kraj niczym wzburzone morze zalewające lądy falą tsunami. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, iż to jeden ze wzbudzających największe emocje dyskursów, jaki w tym roku ukształtował się w Polsce. Ludzie znów zostali podzieleni i być może właśnie to było celem rządu, polaryzacja oraz odwrócenie uwagi od innych spraw, nie mnie to oceniać. Wiem jednak, że nie można popadać w tym przypadku w skrajności i przede wszystkim dostosowywać się do panujących obecnie warunków. Sama idea strajku, jako formy sprzeciwu i wyrażenia swojego zdania oraz skala mobilizacji społecznej, jest moim zdaniem czymś jak najbardziej pozytywnym oraz godnym podziwu, jednak nie zapomnijmy w tym wszystkim, że nie żyjemy w tym kraju i na tej planecie sami i nie możemy ustalać zasad tu panujących wyłącznie pod siebie. Szanujmy swoje wzajemne zdanie: „uważasz w inny sposób niż ja? Ok, porozmawiajmy o tym, dojdźmy do kompromisu”, i każda ze stron tego dyskursu powinna, moim zdaniem, przyjąć takie założenie.”